Brytyjski ekspert: Cameron w sprawie budżetu Unii postawi na swoim
Brytyjski premier nie jest sam. Oszczędności chce Szwecja, Holandia i, co najważniejsze, Niemcy - mówi John Springford, analityk brytyjskiego think tanku Centre for European Reform Bartosz T. Wieliński: Czy mimo bezowocnego zakończenia szczytu David Cameron w sprawie budżetu UE postawi na swoim?
John Springford, analityk brytyjskiego think tanku Centre for European Reform: Zależy, co przez to rozumiemy. Jeśli to, co zapowiadał wcześniej, czyli zamrożenie budżetu, to jest jasne, że tego nie przeforsuje. Ale jeśli chodziłoby tylko o znaczące oszczędności, to myślę, że ten cel brytyjski premier będzie w stanie zrealizować.
Nie jest sam. Oszczędności chce Szwecja, Holandia i, co najważniejsze, Niemcy. Berlin i Londyn zaciskają pasa u siebie i chcą też oszczędzać w budżecie Unii. Dlatego na szczycie kanclerz Angela Merkel starała się osłaniać Camerona, tak by nie spadało na niego całe odium człowieka, który chce zagłodzić Europę. Jeszcze niedawno taki scenariusz wydawał się niemożliwy.
Bo jeszcze niedawno z Berlina dochodziły sygnały, że Niemcy będą izolować Brytyjczyków. Dlaczego zmienili zdanie?
- Po pierwsze dlatego, że nie chcą, by Wielka Brytania oddalała się od UE. A taka mogłaby być konsekwencja pełnego izolowania Camerona. Merkel potrzebuje też Camerona w przyszłości, by przeciwstawiać się naciskom krajów zadłużonego Południa - tym bardziej że prawdopodobnie będzie trzeba uchwalić prowizoryczny budżet roczny.
Ale dlaczego kosztem unijnej polityki spójności, z której korzysta Polska? To podcinanie gałęzi, na której siedzicie, bo współfinansowane przez UE inwestycje w biedniejszych krajach często realizują firmy z krajów bogatych.
- To prawda. Problem polega na tym, że bogaci wolą wydawać pieniądze we własnych krajach, a nie wysyłać je Brukseli. No i trudniej bronić polityki spójności niż dopłat dla rolników [tu wielkimi beneficjentami są np. Francja i Niemcy]. Inna sprawa, że dopłaty nie pobudzą wzrostu, a rozsądnie zaplanowane inwestycje - tak.
A może trzeba ciąć brytyjski rabat?
- To wykluczone. Dla Londynu to świętość, żaden brytyjski polityk nie odważy się tego proponować, bo zostanie pożarty przez opinię publiczną. Gdyby takie rozwiązanie miało być faktycznie forsowane, to nasza obecność w UE stanęłaby pod znakiem zapytania.
Czy groźba wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii nie jest zwykłym blefem?
- Nie, takie zagrożenie naprawdę istnieje. Cameron prędzej czy później będzie musiał rozpisać referendum na temat członkostwa w UE, którego domaga się jego Partia Konserwatywna. Jego wynik nie musi oznaczać wyjścia Wielkiej Brytanii, bo czasy mamy niespokojne, a Brytyjczycy to mimo wszystko racjonalny naród. W dobie kryzysu nikt o zdrowych zmysłach nie zafunduje sobie kolejnych problemów, jakich przysporzyłoby wyjście z UE.
Dlaczego Brytyjczycy są eurosceptyczni?
- Bo nie chcą, by Unia stała się państwem federalnym. A na to się zanosi. Teraz, gdy wali się strefa euro, okazuje się, że bez unii politycznej nie da się uratować wspólnej waluty. A Brytyjczycy nigdy nie zgodzą się na wejście do europejskiego superpaństwa.