
Wcale nie Trump. Głównym przeciwnikiem gospodarczym UE są Chiny
„Chiny są egzystencjalnym zagrożeniem dla europejskiej branży motoryzacyjnej” – mówi nam holenderski ekonomista Sander Tordoir. Rozmawiamy o wojnach handlowych Trumpa, pobudce Niemiec z trwającego dekady snu i o tym, czy Europa faktycznie potrzebuje pilnej deregulacji.
Jakub Szymczak, OKO.press: Wisi nad nami widmo globalnej wojny handlowej, głównymi aktorami są tutaj USA i Chiny, choć ważne role przewidziano też dla Kanady, Meksyku czy UE. Czy Europa ma tu tylko rolę drugoplanową i jest skazana na porażkę?
Sander Tordoir, główny ekonomista think tanku Centre for European Reform: Nie sądzę, żeby Europa była skazana na porażkę. Europa ma znacznie silniejszą bazę produkcyjną niż USA.
Amerykanie muszą zadać sobie pytanie, czy szalona polityka handlowa Trumpa ożywi produkcję w USA? Taki jest przecież jeden z deklarowanych celów tej polityki. Jestem sceptyczny. Amerykanie będą więc musieli zdecydować, czy w kwestii importu wolą polegać na UE, czy na Chinach.
Co jest tutaj największym zagrożeniem dla Europy?
Wcale nie są to cła Trumpa, naszym problemem są Chiny. Chiny mają obecnie ogromne nadwyżki handlowe. Chiński eksport samochodów w ostatnich czterech latach wzrósł sześciokrotnie. Są dziś największym eksporterem samochodów na świecie. W zasadzie niczego od nas nie importują, więc to jednostronna relacja. A potencjał do zwiększania eksportu jest ogromny, chińskie fabryki motoryzacyjne mogą produkować ponad 50 mln samochodów rocznie – to 65 proc. światowego rynku samochodowego.
To wielkość produkcji w zeszłym roku?
20 mln z tych 50 to wciąż tylko potencjał, bo w Chinach nie ma na nie popytu. Tymczasem europejski rynek samochodów w ciągu roku to 10 mln samochodów. To oznacza, że Chiny mogą z dnia na dzień przestawić produkcję tak, by dwukrotnie przebić europejskie zapotrzebowanie na samochody.
A to bardzo ważne, bo branża samochodowa razem z branżami wspierającymi jest w Europe kluczowa. Produkcja samochodów wytwarza sporą część popytu na stal i wiele innych części. Pozwolić europejskiej branży samochodowej upaść byłoby ogromnym błędem. Amerykańskie cła dodają politykom w Brukseli bólu głowy, ale nie są tak kluczowym wyzwaniem. Jeśli spojrzeć na ankiety wypełniane przez europejskie firmy produkcyjne dla Europejskiego Banku Centralnego, to biznes znacznie bardziej boi się zalania naszego rynku chińskimi produktami.
Unijni politycy rozumieją tę sytuację?
Szczęśliwie wydaje mi się, że Komisja Europejska w końcu zdała sobie sprawę z zagrożenia. Tak, Komisja zmieniła ton. Przewodnicząca Ursula von der Leyen czy komisarz do spraw konkurencji Margrethe Vestager mówią otwarcie o zagrożeniu ze strony chińskiego modelu wzrostu, a także ze strony amerykańskich ceł. Udało się już uchwalić cła na samochody elektryczne.
Rośnie zrozumienie tego, jak na całą sytuację działają subsydia, którymi Chiny hojnie obdzielają swoich producentów. W takiej sytuacji można próbować wyrównać sytuację za pomocą opłat celnych, jakie pozwala nałożyć międzynarodowe prawo handlowe Międzynarodowej Organizacji Handlu, WTO.
To żmudniejsza metoda niż kowbojski sposób Amerykanów, ale to jedyny poprawny, legalny sposób. Mam tylko nadzieję, że nie jesteśmy tutaj spóźnieni. Na razie Chiny korzystają szeroko z naszych rynków, a my niemal nic w drugą stronę nie wysyłamy.
Jak UE może odpowiedzieć na to zagrożenie? Co muszą zrobić Niemcy, największy producent samochodów w UE?
Jest kilka sposobów, jak się z tym zmierzyć. UE może rozwijać politykę zamówień publicznych, stymulując wewnątrzeuropejski popyt. Chińczycy nie mają tutaj prawa protestować. Chiny nie podpisały GPA, umowy o zamówieniach publicznych dla krajów WTO.
Rynek prywatny też można stymulować. Klasycznym przykładem są dotacje na zakup samochodów elektrycznych czy pomp ciepła dla prywatnych domów. KE może sama decydować, pod jakim warunkiem daje takie dotacje. Można po prostu rozdawać je tylko na produkty europejskie, ewentualnie na produkty z jednego z 72 partnerów, z którymi mamy podpisane umowy o wolnym handlu – wtedy mamy do czynienia z większą konkurencją i nie irytujemy naszych partnerów. To proste rozwiązanie, ale niestety łamie prawo WTO, więc trzeba się zastanowić, czy tego chcemy.