Londyn liczy na podziały w Unii Europejskiej. Jak dotąd ta strategia się nie sprawdziła
Twierdzenie, że Unia Europejska przystępuje do negocjacji z Wielką Brytanią osłabiona, należy traktować z przymrużeniem oka. To Bruksela rozpoczęła przygotowania do drugiej fazy rozmów znacznie wcześniej niż Brytyjczycy. Fakt że negocjacje właśnie startują, Londyn zawdzięcza nie swoim umiejętnościom dyplomatycznym, ale dobrze naoliwionej machinie unijnej.
W czasie kampanii referendalnej w 2016 r. eurosceptyczni komentatorzy powtarzali z uporem godnym lepszej sprawy, że Wielka Brytania będzie miała silną pozycję negocjacyjną w rozmowach na temat wyjścia z Unii Europejskiej. Ich zdaniem wewnętrzne podziały w UE wokół kwestii związanych m.in. z alokacją uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej czy dalszego kierunku rozwoju strefy euro miały ułatwić Londynowi forsowanie swoich interesów. I choć rzeczywistość okazała się zgoła odmienna, a podczas negocjacji „rozwodowych” państwa członkowskie były wyjątkowo zgodne w kwestii rozmów z rządem brytyjskim, to Londyn znowu pokłada nadzieję w rzekomych podziałach Unii, tym razem wokół wieloletnich ram finansowych na lata 2021–2027 (WRF).
Dwudziestego pierwszego lutego, tuż po fiasku posiedzenia Rady Europejskiej (spotkanie w formacie szefów rządów i głów państw), z Downing Street zaczęły napływać komunikaty: brak porozumienia wokół WRF świadczy o tym, że Bruksela jest pogrążona w pobrexitowym chaosie i przystępuje do rozmów z Londynem znacznie osłabiona.
Szczodrzy contra oszczędni
Prawdą jest, że opuszczenie Unii przez jednego z najtwardszych oponentów hojniejszego budżetu, za którego spódnicą chowali się niejednokrotnie pozostali płatnicy netto, wpłynęło na większą asertywność takich państw jak Holandia czy Szwecja w toczących się obecnie negocjacjach budżetowych. Błędem byłoby jednak nazywanie obecnego sporu wokół unijnego budżetu egzystencjalnym kryzysem Unii, który osłabia pozycję negocjacyjną Wspólnoty w brexitowych rozmowach. Tego typu wewnętrzne utarczki towarzyszą Unii od lat i zazwyczaj kończą się tak samo: podczas gdy początkowo obie grupy państw okopują się na swoich twardych pozycjach negocjacyjnych, to finalnie spotykają się w pół drogi, aby nie zakłócać sprawnego wydatkowania unijnych pieniędzy.
Naiwnym jest również przenoszenie jakichkolwiek wewnątrzunijnych podziałów na negocjacje z Wielką Brytanią czy dopatrywanie się w nich szansy na sukces Brytyjczyków. W rozmowach z Londynem państwa członkowskie mają bowiem zasadniczo wspólny interes: zależy im na bliskim partnerstwie z Wielką Brytanią, ale to nie może odbyć się kosztem integralności rynku wewnętrznego.
Unia Europejska rozumie również, że jej rozmowom z Wielką Brytanią będą przyglądały się także państwa trzecie, zarówno te, które chciałyby w przyszłości pogłębić swoje relacje z UE, jak i te, które traktują Brukselę jako swojego głównego konkurenta. Unijni negocjatorzy będą więc chcieli uniknąć jakiejkolwiek kakofonii w negocjacjach, która mogłaby osłabić zewnętrzny wizerunek Brukseli.
Negocjacyjny zegar tyka
Warto też pamiętać, że Unia i Wielka Brytania mają bardzo mało czasu na uzyskanie finalnego porozumienia. Boris Johnson zapowiedział, że nie poprosi o wydłużenie okresu przejściowego (w trakcie którego w Wielkiej Brytanii nadal ma zastosowanie prawo europejskie). Oznacza to, że strony mają maksymalnie dziesięć miesięcy na sfinalizowanie negocjacji, zawarcie umowy oraz jej ratyfikację.
Zgodnie z umową o wyjściu z dniem 1 stycznia 2021 r. Wielka Brytania i Unia będą handlować w oparciu o zasady Światowej Organizacji Handlu, jeśli do tego czasu nie wynegocjują nowego porozumienia albo jeśli do końca czerwca 2020 r. nie podejmą decyzji o przedłużeniu okresu przejściowego o rok lub dwa lata. Jeśli więc Londyn chciałby uzyskać porozumienie handlowe do końca tego roku, to powinno mu również zależeć na spójnym stanowisku Unii. A im większa rozbieżność stanowisk wśród państw członkowskich, tym trudniej będzie dotrzymać stronom tego terminu.
Oczywiście na etapie samych negocjacji nie można całkowicie wykluczyć pewnej rozbieżności interesów państw „27”. Na przykład na uprzywilejowanym dostępie do wód brytyjskich bardzo zależy tylko niektórym państwom członkowskim, podczas gdy pozostałe mogą niechętnie stawiać na szali całe negocjacje z powodu połowów. Unia jest świadoma, że różnice zdań pomiędzy państwami mogą osłabić jej pozycję i spowolnić negocjacje. Dlatego zdecydowała się na utrzymanie doświadczonego personelu oraz struktur negocjacyjnych, które były gwarantem spójnego stanowiska „27” w pierwszej fazie negocjacji.
Michel Barnier, który utrzymał stanowisko głównego negocjatora, cieszy się dużym zaufaniem nie tylko w stolicach państw członkowskich, ale także wśród deputowanych do Parlamentu Europejskiego. Jak wiemy, to eurodeputowani będą musieli zaaprobować finalne porozumienie z Londynem.
Podobnie jest w przypadku Didiera Seeuwsa, który w pierwszej fazie przewodniczył regularnym spotkaniom przedstawicieli ze wszystkich państw członkowskich. Kierowana przez niego grupa robocza miała za zadanie m.in. wypracowanie na poziomie technicznym dalszych instrukcji dla Barniera w sytuacji, gdy ten napotykał na sprzeciw Brytyjczyków wobec pierwotnych propozycji Komisji Europejskiej. Choć sam Didier Seeuws stroni od fleszy i kamer, to urzędnicy oddelegowani do kierowanej przez niego grupy przyznają, że jego rola w budowaniu porozumienia pomiędzy stolicami była kluczowa. Nic więc dziwnego, że państwa członkowskie zażyczyły sobie, aby to Seeuws kierował pracami ciała przygotowawczego Rady przynajmniej do końca 2020 r.
Z przymrużeniem oka należy więc traktować komentarze, że Unia przystępuje do negocjacji osłabiona. Instytucje unijne zaczęły przygotowywać się do drugiej fazy rozmów z Wielką Brytanią znacznie wcześniej niż Boris Johnson, który zaledwie dwa tygodnie temu dokonał znaczącej rekonstrukcji rządu. Jeszcze w zeszłym roku Komisja Europejska de facto skompletowała zespół, który będzie wspierał Barniera, a już w styczniu przedstawiciele państw członkowskich przeszli kompleksowe szkolenie z zakresu wszelkich aspektów negocjacji od rybołówstwa po transport czy politykę energetyczną (tzw. seminaria brexitowe). To że negocjacje właśnie się rozpoczynają, Londyn zawdzięcza więc nie swoim umiejętnościom dyplomatycznym, ale dobrze naoliwionej machinie unijnej.
Agata Gostyńska-Jakubowska – starszy analityk w Centre for European Reform w Brukseli.